czwartek, 14 lutego 2013

VII. Czasem nie warto kończyć.

   - Znów to samo. Nie wytrzymałem. Po raz kolejny poddałem się temu dziwnemu pragnieniu. Czy ja jestem chory? Nie, chyba nie. Raczej po prostu dziwny. No i rudy.  Na pewno dziwne jest to, że gadam sam do lustra. Kurwa. - chłopak westchnął głęboko i odsunął się od tafli szkła. Wrócił do pokoju, gdzie na dużym stole kuchennym leżał związany mężczyzna. Gdy usłyszał zbliżające się kroki Rudego zaczął szarpać skrępowanymi dłońmi i mamrotać coś, jednak knebel tkwiący w jego sinych ustach, wypełniał swoje zadanie wzorowo. Chłopak nie patrząc na "gościa" udał się w kąt pomieszczenia, gdzie stał wieszak z zakrwawionymi czarnymi fartuchami. Naciągnął jeden z nich na siebie i podwinąwszy rękawy założył długie, chirurgiczne rękawiczki. Poprawił swoje okulary i z ciepłym uśmiechem podszedł do stołu. Jedna dawka midazolu, wstrzyknięta w żyłę wrednego profesora, załatwiła kwestie ograniczenia jego ruchów. Mężczyzna opadł w głęboki sen, a chłopak porozcinał scyzorykiem sznury, którymi był związany. Rozłożył szeroko kończyny pacjenta i rozciął jego koszulę. Przyglądał się chwilę swojemu warsztatowi pracy, po czym wstrzyknął mu kolejną dawkę środka nasennego. Ot tak na wszelki wypadek. Czegoś mu jednak wciąż brakowało...
   - Wiem! - szepnął i nucąc jakąś melodię, podszedł do ściany, na której wisiała wieża i włączył odpowiednią płytę z muzyką. Niemal zamruczał z rozkoszy, słysząc jak z głośników wypływa symfonia dźwięków perkusji, poprzeplatana z cięższymi nutami gitary basowej. Wrócił tanecznym krokiem do stołu i jednym ruchem ostrego skalpela otworzył klatkę piersiową wciąż żywego pacjenta. Uśmiechnął się szeroko, czując ciepło świeżego ciała i niemal dostrzegał mgiełkę pary wodnej unoszącej się nad ciałem. Drugie, prostopadłe cięcie poszerzyło dostęp do narządów. Rudzielec zamruczał radośnie i oblizał usta. Widok pulsujących tętnic zawsze działał na niego podniecająco. Przez dłuższą chwilę spoglądał jak przez siateczkę naczyń przepływają kolejne mililitry krwi, dostarczając wszystkim komórkom tlenu i innych niezbędnych pierdół. Wyciągnął z szuflady kilka drewnianych spinaczy i nachyliwszy się nad warsztatem pracy, wybrał kilka szerszych żył, które biegły na powierzchni, a następnie zacisnął na nich spinacze......
Jutro nie nadejdzie. 


Spokojnej nocy, Maszkara nie nadejdzie.
Paradoks.

1 komentarz: