Dużo czasu minęło, a przynajmniej tak to odczuwam. Ukradkowe
spojrzenia, i myśli, których nie powinno być. Przerażały mnie jakoś. Dotyk, delikatny,
badający teren. Nie wiadomo kiedy i kto pierwszy, ale zaraz było
słychać pazurki błądzące po skórze. Dreszcz. Przymknięte powieki. Gęsia skórka. Coś nowego, ale
równocześnie coś jakby dziwnie znajomego, jakiś fragment nas. Właśnie,
Nas. Ale mniejsza o to. Delikatność, która niespodziewanie przeszła w coś bardziej stanowczego. "Niespodziewanie"? Znaliśmy się w tej sferze bardzo dobrze, chyba to nie była niespodzianka. A poza tym, przecież ja tak nie lubię niespodzianek....
Ponoć od zawsze byłem chory. Tak, to jest to, co usłyszałem, gdy zdradziłem po raz pierwszy swoje zapędy. Może nie tyle "zapędy", to chyba jest złe określenie. Po prostu potrafię czuć z tego satysfakcje, czerpać ogromną radość i spełnienie. Czasem niczego więcej mi nie potrzeba. Zdradziłem raz i to wystarczyło, aby zamknąć tą sferę na mocny, ciężki klucz. Dla własnej przekory jednak schowałem chyba klucz kajś pod wycieraczkę. Nie żałuję.
Dobra,
przyznaję się. Lubię to czuć. Tą władzę, moc i satysfakcję, że
ktoś jest aż tak podległy. Łasi się, prosząc, błagając o więcej, dużo
więcej, bo ból mu odpowiada, pomaga, daje przyjemność. Lub po prostu to lubi. Uwielbiam to i chcę się w tym zatracić całkowicie.
Jednak jest jeden warunek. Muszę wiedzieć, że tego pragniesz. Ty. Ale ja wiem o tym, i więcej mi nie trzeba.
Szaleję, gdy czuję dreszcz zmęczonych mięśni pod moimi palcami i rozkoszne gorąco bijące z czerwonych od lania pośladków. Uwielbiam te jęki, okrzyki bólu. Bólu, który nie jest tylko bólem. Mrau!! To słodkie zmęczenie, pieczenie wnętrza moich dłoni. Nakręca mnie to, doprowadza do szału. A gdy widzę jeszcze Twoje proszące spojrzenie, błagające o więcej, mimo zaciśniętych z całych sił ust... Wiem wszystko. Myślisz, że kiedyś przesadzę? Za mocno docisnę do lodowatej ściany, zaciskając dłoń na szyi? Że ugryzę, aby przegryźć Ci skórę? Aż za dobrze wiesz, że lubię zapach Twojej krwi. Boisz się?
Odpowiem Ci: Nie, nie boisz się. Ufasz mi, bo wiesz, że możesz. Ufasz, bo tego wymagam, aby pozwolić Ci się poddać.
Odpowiem Ci: Nie, nie boisz się. Ufasz mi, bo wiesz, że możesz. Ufasz, bo tego wymagam, aby pozwolić Ci się poddać.
Jestem dziwny, jednak trzeba znać też umiar. Nie jestem popieprzonym sadystą. Znaczy jestem. Kurde, dobra... Bez popieprzonym, rozumiemy się?
Nie jesteś przedmiotem, zwykłą powłoką do zabawy. Choć jesteś moją własnością i to się tak szybko nie zmieni. Nie jesteś suką, nie jesteś pusta. Jesteś czymś... Właśnie "czymś". Dobre określenie, choć raczej by odpowiadało, że jesteś Kimś i Czymś. Dobrze wiesz, na czym opiera się ta relacja. Jesteś kimś więcej, niż z pozorów to widać. W sumie to mam głęboko gdzieś, co widać na zewnątrz. Nie potrzebowałem Cię łamać, zadawać zbędnego cierpienia. Rozumiesz o co mi chodzi, na czym mi zależy, czego pragnę. Od dawna byłaś moja, choć o tym nie wiedziałaś. A może właśnie wiedziałaś, ale Cię to dziwnie przerażało? Nie wiem i nie chcę w to wnikać. Oddałaś mi się, całkowicie. Zaufałaś i pozwoliłaś zaufać. Zniewoliłaś, równocześnie dając się zniewolić. Uczysz, ucząc się. Pozwalasz badać i określać potrzeby. Obojga. I czy tego chcesz czy nie, dałabyś wykorzystać, ale tej jednej rzeczy nie zrobię nigdy. Obiecuję. To jest moja druga obietnica, trzymaj za słowo. Spytasz czemu jestem tak tego pewien, że wytrwam? Znasz odpowiedz i to bardzo dobrze.
A teraz....
A teraz....
Wracaj natychmiast tutaj, gdzie Twoje miejsce. Raz-dwa, Kiciu!
Herbata czeka...