piątek, 15 lutego 2013

IX. Kici, kici.


   Dużo czasu minęło, a przynajmniej tak to odczuwam. Ukradkowe spojrzenia, i myśli, których nie powinno być. Przerażały mnie jakoś. Dotyk, delikatny, badający teren. Nie wiadomo kiedy i kto pierwszy, ale zaraz było słychać pazurki błądzące po skórze. Dreszcz. Przymknięte powieki. Gęsia skórka. Coś nowego, ale równocześnie coś jakby dziwnie znajomego, jakiś fragment nas. Właśnie, Nas. Ale mniejsza o to. Delikatność, która niespodziewanie przeszła w coś bardziej stanowczego. "Niespodziewanie"? Znaliśmy się w tej sferze bardzo dobrze, chyba to nie była niespodzianka. A poza tym, przecież ja tak nie lubię niespodzianek....

    Ponoć od zawsze byłem chory. Tak, to jest to, co usłyszałem, gdy zdradziłem po raz pierwszy swoje zapędy. Może nie tyle "zapędy", to chyba jest złe określenie. Po prostu potrafię czuć z tego satysfakcje, czerpać ogromną radość i spełnienie. Czasem niczego więcej mi nie potrzeba. Zdradziłem raz i to wystarczyło, aby zamknąć tą sferę na mocny, ciężki klucz. Dla własnej przekory jednak schowałem chyba klucz kajś pod wycieraczkę. Nie żałuję.

   Dobra, przyznaję się. Lubię to czuć. Tą władzę, moc i satysfakcję, że ktoś jest aż tak podległy. Łasi się, prosząc, błagając o więcej, dużo więcej, bo ból mu odpowiada, pomaga, daje przyjemność. Lub po prostu to lubi. Uwielbiam to i chcę się w tym zatracić całkowicie.
   Jednak jest jeden warunek. Muszę wiedzieć, że tego pragniesz. Ty. Ale ja wiem o tym, i więcej mi nie trzeba. 
   
   Szaleję, gdy czuję dreszcz zmęczonych mięśni pod moimi palcami i rozkoszne gorąco bijące z czerwonych od lania pośladków. Uwielbiam te jęki, okrzyki bólu. Bólu, który nie jest tylko bólem. Mrau!! To słodkie zmęczenie, pieczenie wnętrza moich dłoni. Nakręca mnie to, doprowadza do szału. A gdy widzę jeszcze Twoje proszące spojrzenie, błagające o więcej, mimo zaciśniętych z całych sił ust... Wiem wszystko. Myślisz, że kiedyś przesadzę? Za mocno docisnę do lodowatej ściany, zaciskając dłoń na szyi? Że ugryzę, aby przegryźć Ci skórę? Aż za dobrze wiesz, że lubię zapach Twojej krwi. Boisz się?
   Odpowiem Ci: Nie, nie boisz się. Ufasz mi, bo wiesz, że możesz. Ufasz, bo tego wymagam, aby pozwolić Ci się poddać. 
   Jestem dziwny, jednak trzeba znać też umiar. Nie jestem popieprzonym sadystą. Znaczy jestem. Kurde, dobra... Bez popieprzonym, rozumiemy się?
   
   
   Nie jesteś przedmiotem, zwykłą powłoką do zabawy. Choć jesteś moją własnością i to się tak szybko nie zmieni. Nie jesteś suką, nie jesteś pusta. Jesteś czymś... Właśnie "czymś". Dobre określenie, choć raczej by odpowiadało, że jesteś Kimś i Czymś. Dobrze wiesz, na czym opiera się ta relacja. Jesteś kimś więcej, niż z pozorów to widać. W sumie to mam głęboko gdzieś, co widać na zewnątrz. Nie potrzebowałem Cię łamać, zadawać zbędnego cierpienia. Rozumiesz o co mi chodzi, na czym mi zależy, czego pragnę. Od dawna byłaś moja, choć o tym nie wiedziałaś. A może właśnie wiedziałaś, ale Cię to dziwnie przerażało? Nie wiem i nie chcę w to wnikać. Oddałaś mi się, całkowicie. Zaufałaś i pozwoliłaś zaufać. Zniewoliłaś, równocześnie dając się zniewolić. Uczysz, ucząc się. Pozwalasz badać i określać potrzeby. Obojga. I czy tego chcesz czy nie, dałabyś wykorzystać, ale tej jednej rzeczy nie zrobię nigdy. Obiecuję. To jest moja druga obietnica, trzymaj za słowo. Spytasz czemu jestem tak tego pewien, że wytrwam? Znasz odpowiedz i to bardzo dobrze. 
A teraz....

Wracaj natychmiast tutaj, gdzie Twoje miejsce. Raz-dwa, Kiciu!
Herbata czeka...


czwartek, 14 lutego 2013

VIII. Kundel.




  Długo spałem. Chyba zdecydowanie za długo. Podnoszę się cały obolały i ruszam powoli przez mieszkanie. Tępy ból głowy jednak natychmiast sprowadza mnie do poziomu, opadam na dłonie, starając się na nich utrzymać. Poddaję się, po raz kolejny. Powoli osuwam ponownie w omdlenie.
  Gdy mogę się znów poruszać, niemalże doczołguję się z powrotem do kanapy i sięgam do najbliższej butelki. Pusta, więc sprawdzam inne, odrzucając je po kolei. Brzdęk toczących się po podłodze butelek, i w końcu odgłos, gdy któraś rozbiła się, zadziałał na mnie dość orzeźwiająco. Na tyle, że zdołałem podnieść się i wyjść z salonu. Zatrzymałem się w drzwiach do sypialni. Spojrzałem na wygniecioną pościel, gdzie tak niedawno leżałaś. Przez tyle godzin, dni, tygodni czerpałem resztki twojego ciepła z niej. Ale znikło, wszystko. Żałośnie, nie?
Znów popadam w to zajebiste odrętwienie i człapię powoli do łóżka, aby ułożyć się na jej brzegu i zasnąć. Spać... Wiecznie. Tak jak ty. I nie budź mnie nigdy, błagam. Sama też śpij, dobranoc.

""Łzy mojego miasta gorzkie są i ciężkie,
Pamięć dni minionych wypełnia moje serce...

-----------------------
 
Łzy mojego miasta, które ze mną płacze, 
Ból który czuję, nadzieja którą tracę. ""

(The Analogs - Łzy mojego miasta).

 Budzi mnie dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Nikt nie miał już zapasowego kompletu, pozbyłem się go dawno. Momentalnie podrywam się na nogi i po sekundzie jestem w przedpokoju. Jednak zmęczenie daje o sobie znać, powoli opadam na kolana, dalej jednak starając się trwać. Drzwi się otwierają i wiem. Po prostu. Wszystko staje się jasne, choć nie tego się spodziewałem. Dziwne uczucie. Opadają wszystkie troski i zmartwienia. Jednak coś nagle nie daje mi spokoju. Masz nieprzenikniony wyraz twarzy. Moje usta same wypowiadają słowa.
    - Ale po co? Jestem zwykłym psem.
  Niemal natychmiast czuję Twoją reakcję. Dłoń szybko i mocno uderza w mój policzek. Nie cofam się jednak, chcę chłonąć to ciepło. Nie zabierasz dłoni, a  ja ufnie wtulam się w jej wnętrze. Wtedy słyszę Twój głos.
   - Owszem jesteś. Ale jesteś Kundlem. 

  Uśmiecham się po raz pierwszy od dawna, ostrożnie dotykam Twojej smyczy i ciągnąc za nią, zmuszam abyś opadła na kolana. Przez moment trwamy w identycznej pozycji, nie wierząc w nic.
  Ściągam Cię na podłogę, samemu upadając obok. Nieśmiała myśl podpowiada, że nie podniesiemy się z niej tak szybko. Kolejna myśl ucieka mi jednak przez usta i rozbrzmiewa spokojnym tonem:
   - Twoim.
   




Kolejny zwykły - niezwykły dzień.
Miłego,
Paradoks.

VII. Czasem nie warto kończyć.

   - Znów to samo. Nie wytrzymałem. Po raz kolejny poddałem się temu dziwnemu pragnieniu. Czy ja jestem chory? Nie, chyba nie. Raczej po prostu dziwny. No i rudy.  Na pewno dziwne jest to, że gadam sam do lustra. Kurwa. - chłopak westchnął głęboko i odsunął się od tafli szkła. Wrócił do pokoju, gdzie na dużym stole kuchennym leżał związany mężczyzna. Gdy usłyszał zbliżające się kroki Rudego zaczął szarpać skrępowanymi dłońmi i mamrotać coś, jednak knebel tkwiący w jego sinych ustach, wypełniał swoje zadanie wzorowo. Chłopak nie patrząc na "gościa" udał się w kąt pomieszczenia, gdzie stał wieszak z zakrwawionymi czarnymi fartuchami. Naciągnął jeden z nich na siebie i podwinąwszy rękawy założył długie, chirurgiczne rękawiczki. Poprawił swoje okulary i z ciepłym uśmiechem podszedł do stołu. Jedna dawka midazolu, wstrzyknięta w żyłę wrednego profesora, załatwiła kwestie ograniczenia jego ruchów. Mężczyzna opadł w głęboki sen, a chłopak porozcinał scyzorykiem sznury, którymi był związany. Rozłożył szeroko kończyny pacjenta i rozciął jego koszulę. Przyglądał się chwilę swojemu warsztatowi pracy, po czym wstrzyknął mu kolejną dawkę środka nasennego. Ot tak na wszelki wypadek. Czegoś mu jednak wciąż brakowało...
   - Wiem! - szepnął i nucąc jakąś melodię, podszedł do ściany, na której wisiała wieża i włączył odpowiednią płytę z muzyką. Niemal zamruczał z rozkoszy, słysząc jak z głośników wypływa symfonia dźwięków perkusji, poprzeplatana z cięższymi nutami gitary basowej. Wrócił tanecznym krokiem do stołu i jednym ruchem ostrego skalpela otworzył klatkę piersiową wciąż żywego pacjenta. Uśmiechnął się szeroko, czując ciepło świeżego ciała i niemal dostrzegał mgiełkę pary wodnej unoszącej się nad ciałem. Drugie, prostopadłe cięcie poszerzyło dostęp do narządów. Rudzielec zamruczał radośnie i oblizał usta. Widok pulsujących tętnic zawsze działał na niego podniecająco. Przez dłuższą chwilę spoglądał jak przez siateczkę naczyń przepływają kolejne mililitry krwi, dostarczając wszystkim komórkom tlenu i innych niezbędnych pierdół. Wyciągnął z szuflady kilka drewnianych spinaczy i nachyliwszy się nad warsztatem pracy, wybrał kilka szerszych żył, które biegły na powierzchni, a następnie zacisnął na nich spinacze......
Jutro nie nadejdzie. 


Spokojnej nocy, Maszkara nie nadejdzie.
Paradoks.

niedziela, 10 lutego 2013

VI. Słowo




    Wszyscy trąbili od urodzenia, że najprostsze słowo ma największa moc. Nie powinienem być zaskoczony, że coś na czym mi zależało i czego przestrzegałem od zawsze (no, może z jednym wyjątkiem, ale każdy popełnia błąd, potem ino wystrzegać się podobnych zachowań trzeba), wreszcie oddaje mi, wraca do mnie. Prosta, potrzebna szczerość. Nie wiem i nie rozumiem jak do tego doszło, ale prawdę mówiąc to nie chcę tego wiedzieć. Chcę dawać, czerpać więcej i znów to oddawać, cokolwiek to znaczy. Puste słowa, nie? Pierdole.
    Obietnica. Obietnica, a właściwie prośba. Silniejsza jednak od najmocniejszej przysięgi. Wiążąca obie strony, jednakowo mocno, zobowiązująca. I ta chęć, niemalże śmiertelne pragnienie, aby zatonąć w tym wszystkim. Zastanawiam się co tknęło, aby jednak zacząć, władować się w to koło. Dla reszty może być ono błędnym kołem, ale My wiemy. I właściwie więcej nie obchodzi, prawda? Powiedzą, że to chore, że powinno się leczyć. Ale czy robi się coś złego, gdy sprawia to przyjemność wszystkim? Przyjemność, ha ha. Przecież to wręcz przeciwnie. Czujesz ból, drżysz. Jednak to nie jest cierpienie, daje to siłę. Obojgu. I tak będzie, wejdziesz głębiej, wciągnie Cię. Nie będziesz jednak sama.
     Mru, słowo. Jedna prosta myśl, która jednak nie dawała spokoju, mieszała. Sprawiała, że bałem się pomyśleć o czymkolwiek, aby nie dopuścić jej głębiej do siebie. A jednak wyszła właściwie od środka. Przecież było powiedziane, że nie, że nie o to chodzi. Jasno i zwięźle. Powiedziane, rozmowa, słowo XD Jestem pojechany.... Bałem się i było mi głupio, kurewsko głupio. Jestem tchórzem. Ale mam to teraz gdzieś. Wszystko co spotkało i spotyka to tylko wytwór umysłów. Kilku, kilkunastu. Sami sobie winni więc jesteśmy. Brać co jest i starać się, a nie roztrząsać co można zrobić. Dość prosto brzmi... E tam, wolę pogryźć troszku.



Właściwie nie wiem co to jest, to co przeczytałeś. 
Luźne myśli świra na fazie. 
Świra z zacnymi otoczkami na tęczówce 
(chcę je zawsze już!).

A Tobie powiem jeszcze jedno.
„Lubię mówić z Tobą.”



Paradoks.