poniedziałek, 30 kwietnia 2012

V. Zgiń, przepadnij, proszę (P)

   Nienawidzę tego uczucia. Ty chyba tym bardziej. Wszystko niby dobrze, lecz czujesz się jak zbity pies. Dosłownie. Jak smarkaty dzieciak, opiekujący się przez kilka tygodni szczeniakiem, który następnie po prostu zdechł. Młody pierwszy raz zaznał uroków życia. Właśnie! Życie. Przecież to tak prosto powiedzieć, nie? - Coś się stało? - Nie, życie. - Bezsilnie zdać się na Los. Zbychu: Podziwiam i samemu tchórzę.
   Znów setki głupich myśli przewijają się przez mój umysł. Mam tego wszystkiego serdecznie dość. Wstaję i wychodzę. Drzwi jakoś same z siebie trzaskają, może trochę za głośno. No co? Tak wyszło. Teraz cholerna winda, zawsze się musi głupia tak wlec. Trudno, rozruszam się po schodach. W dół szybciej, prościej. Zresztą jak zawsze, człowieka z natury ciągnie do dołu. Szybki krok i na przystanek. Tramwaj, miejsce z tyłu i znów wszystko mieć w głęboko. Dopiero zauważam krople deszczu spływające po szybie. Lepszej pogody nie mogło być, zajebiście.
   Koniec trasy, wreszcie. Lubię to. Mogę spokojnie zamknąć się we własnym umyśle, idąc bez większego celu przed siebie. Dla innych mało to znaczy. Dla mnie wiele. Zbyt dużo czasu spędziłem wśród szarych blokowisk, aby nie docenić fragmentu cichego, zielonego zakątka. To jest głupie wiem. Spokojnym krokiem zboczyć w głębszy fragment zdziczałego parku. Kiedyś był to bardzo zadbany teren z mnóstwem ścieżek i spokojnych, zacienionych miejsc. Kiedyś. Jak to było? Someday. Pamiętam. Wszystko się zmienia, nastaje nowe. Ktoś zaraz powie, że ten zarośnięty, zdziczały park jest świetnym przykładem motywu dekadentyzmu. Szczerze? Co z tego? W tej chwili nie wiele mi po tym fakcie. 
   Cholera jasna. Znów mi bluza przemokła. Ostatnio suszyła się cały dzień, bo idiota, nie pomyślałem, aby powiesić ją koło ciepłego grzejnika. Ślepy w karty nie gra. Kurna, kolejna "złota myśl" nie wnosząca nic do tematu. Przyzwyczaj się. Uj z tym wszystkim, przeżyję jakoś. Przysiada na chwilę na kupie kamieni, leżących w miejscu dawnej ławki. Huh, cisza i spokój. Bez tego całego zgiełku i gonitwy. Czy ktoś mi odpowie po co to wszystko? Nikt.
   Mniam! Widok kropli spływającej po częściowo otwartym liściu. Chwila wahania na jego koniuszku. No dalej! Spadaj! Przecież i tak to zrobisz, po co to przedstawienie? Publiczności tu nie ma. Jestem tylko ja. Czyli właściwie nikt. Wreszcie. Wszystko widać jak w zwolnionym tempie. Kropla odrywając się powoli opada ku ziemi, a liść wpada w radosne drżenie. Po chwili jednak jego ruch zamiera. Rozumie co czeka jego przyjaciółkę. Koniec. Tak, Moi Mili. Przerażony może jedynie patrzeć, jak Kropla leci w kierunku twardych kamieni. Wiatr. Jeden lekki podmuch. Miała szczęście. Wylądowała w niewielkiej kałuży. Liść i Widzowie mogą odetchnąć z ulgą. Happy End. Znów? To nudne.
   Zawsze chciałem poczuć jak to jest lecieć. Czemu więc nie teraz... Podrywam się szybko i ruszam niemal pędem w kierunku dawnej hali. Jeśli pamięć mnie nie myli, powinny znajdować się na jej terenie stare silosy. Musi być z nich dość ciekawy widok. Tak! Są. Tylko ten płot. Czemu gdy wszystko popada w ruinę, to właśnie ogrodzenia poddają się upływowi czasu najpóźniej? Ok, mam jakąś dziurę. Znów dostaję dreszczy z podekscytowania. Morda się sama śmieje na widok solidnych żelaznych konstrukcji. Już po chwili wchodzę po zardzewiałych stopniach rusztowania. Jak na złość przestało padać. Wszystko skrzypi, chybocze się. Jeszcze kawałek... Jestem. No ku®wa mać! Nic nie widać. Wszystko zasłaniają te chmury. O ile zawsze się cieszę z deszczu, to tym razem jest inaczej.
   Dobrze, że chociaż na dół jest sensowny widok. Podchodzę do krawędzi, po drodze strącając w dół kamyk. Niech wie gdzie jego miejsce. Lęk wysokości? Nie wiem, nie myślę o tym. Spokojnie podnoszę głowę do góry, spoglądając na nisko zawieszone chmury. One to mają dobrze. Chyba. 
   Co powiesz na jeden krok do przodu? Wyjedziesz mi zaraz z tekstem, że obiecałem. Przecież ja jestem kłamcą. Wrednym perfidnym kłamcą. Dobrze wiesz, co odpowiem. Tak, jestem facetem. Trudno, czasem tak bywa. Uśmiech ponownie pojawia się na twarzy, gdy decyduje się, że dam sobie spokój. Na naukę nigdy nie jest za późno. Zwłaszcza na naukę latania. Krok do przodu. 
   To było takie proste. Ha! Teraz ja jestem kroplą.  Tylko czemu to wszystko tak wolno trwa? Chwila zawiśnięcia, a po chwili spokojny lot na dół. O, jest nawet wiatr. Trochę silniejszy, no ale trudno. Oczywiście musiał mnie pchnąć na ścianę, nie? Jakże by inaczej. Coś strzeliło mi w plecach czy się wydawało? Nie wiem, nie czuję już nic. Ten blogi stan. Uwielbiam! Tylko ten niepokojący obraz zbliżającej się ziemi. Przymykam oczy, bo tak łatwiej. Znów tylko lot. 
   Było cudownie. Tylko ten odgłos przypominający uderzenie czegoś z dużą prędkością w ścianę. No i trzask łamanego kręgosłupa. Nieprzyjemne.
   
***
    Obudził się gwałtownie siadając na łóżku. Początkowo nie mógł złapać oddechu. Siedział nie wiedząc co się dzieje, rozdygotanymi dłońmi dotknął skroni. Powoli wstał i podszedł do otwartego okna, łapiąc w puste płuca zbawienne, lodowate powietrze. Chwycił się ramy okna, mocno zaciskając na niej dłoń i oparł o nią rozpalone czoło, pozostał w bezruchu... 
- Czemu to tylko sen?


Szkoda.
Paradoks.

sobota, 17 marca 2012

IV. Śpij Aniele (P)

    Wyjątkowo spokojna, cicha noc. Ty znowu stoisz na przystanku, zaciskając mocno dłonie w geście bezsilności. Po raz kolejny zawaliłaś sprawę. Tak, zwalaj na sznurówki, które rozwiązały Ci się kilkukrotnie podczas tej krótkiej przebieżki. Mogłaś wyjść chwilę wcześniej z klubu i spokojnie zdążyć na odpowiedni kurs nocnego. Ale nie, lepiej dopić kolejkę do końca. Inaczej nowi znajomi by się obrazili, prawda? Twoja sprawa, teraz musisz stać na tym cholernym nocnym chłodzie i czekać, nie mogąc nawet splunąć sobie w brodę, bo zaraz byś zamarzła. Tak. Stój i czekaj, starając się nie zasnąć, bo przegapisz kolejny autobus. Co? Czyżby na ziewanie Cię wzięło? Jak zabawnie... Na przyszłość uważaj, czy nikt niczego nie wsypuje do Twojego kufla. Czasem lepiej dmuchać na zimne. 
   A pro po zimnego... W sumie to zastanawiam się jakim cudem nie czujesz jeszcze chłodnego ostrza, przyłożonego do Twojej krtani. Otępienie alkoholem czy skutek sugestywnych wspomagaczy z Twojego trunku? A wuj wie, nie to teraz jest najważniejsze. Uwielbiam to uczucie, gdy ofiara sztywnieje śmiertelnie przerażona, zdając sobie nagle sprawę ze swojego położenia. W chwili, gdy chwyciłem Cię pewnie w pół, równocześnie dociskając kawałek ostrego metalu do gładkiej skóry, Twoje ciało przebiegł rozkoszny dreszcz. Zamruczałem zadowolony, wiedząc, że będę się dzisiaj dobrze bawił. Nie było potrzeby, aby zasłaniać Twoje delikatne usta, byś nie krzyczała. Gwałtowny skok ciśnienia krwi dostarczył świeżą porcję narkotyku do Twojego rozumku i w następnej sekundzie osunęłaś się bezwładnie. Najśmieszniejsze jest to, że cały czas wszystko dokładnie rejestrujesz, tylko mięśnie masz wyjątkowo odrętwiałe. No cóż, bywa...
   Z samej podróży zapamiętasz jedynie błyski latarni przebiegające po szybach, gdy będziesz leżała rozleniwiona na tylnich siedzeniach. Normalnie zabrałbym Cię na warsztat, lecz jednak się rozmyśliłem. Może czas na zmiany? W sumie to chyba zaczyna być chore. Tak. Zrobię sobie przerwę. Tylko co teraz zrobić z Tobą? W sumie i tak jesteś już martwa. Twoje spojrzenie jasno mówi, że i Ty dobrze o tym wiesz. Czy ten stan nie jest piękny? 
   Wiem. Zabawisz się w pięknego motyla. Powinnaś jednak wiedzieć, że nim owad dostanie piękne skrzydła, musi się przemęczyć w kokonie. Coś za coś, kochana. Po kilku minutach lądujesz jednak na warsztacie. Dziś nie będę delikatny, nie będę czerpał z tego przyjemności. Potraktuj to jako pożegnanie. Ponoć Starożytni w Egipcie podobnie postępowali. Zaskoczona obserwujesz jak kolejne fragmenty Twojego ciała znikają pod szczelnymi warstwami zielonego materiału. W końcu szorstki materiał zasłania również Twoje zielone oczy. Oczywiście nie zapominam o pozostawieniu wąskiej szparki, abyś mogła cieszyć się ostatnimi wdechami świeżego powietrza w Twoich martwych płucach. Moja mała, urocza mumia. 
   Mimo kilku warstw opatrunku, dobrze słyszysz radosny szum wiatru w koronach drzew. Tak, jesteśmy w lesie. Dobrze, że jesteś taka lekka, bo nie musiałem brać ze sobą taczki. Właśnie, muszę pamiętać, aby ją wyszorować jeszcze po poprzednim razie. Jednak nie to teraz jest najważniejsze. To Ty jesteś gwiazdą tej nocy. Słychać Twoje stłumione westchniecie. Spokojnie moja droga, zaraz zamkniesz na moment oczy, a gdy się ockniesz, będziesz pięknym motylem. Czujesz jak układam Cię ostrożnie na ziemi, odgarniam fragmenty połamanych gałęzi. Osłaniam Cię od wiatru iglastą gałęzią z pobliskiego świerku. Twoją uwagę przyciąga jednak uczucie przyjemnego mrowienia, które ogarnia Twoje usta, a następnie przeciska się pod materiałem wzdłuż reszty ciała. No tak, zapomniałem Ci powiedzieć, że będziesz leżała na mrowisku. Nie martw się, po kilku minutach czucie Ci wróci i w pełni poczujesz rozkosz przyjemnego bólu, jaki sprawią Ci te małe insekty. To ponoć oczyszcza. Po raz ostatni spoglądam na Ciebie, gdy zaczynasz się powoli szamotać pod pętami. Wzdycham całując Twoje czoło i strącam mrówkę ze swojego buta. Po chwili odchodzę skąd przyszedłem.
- Dobranoc Aniele...




Tym razem całkowity spontan, pisany w odpowiednich warunkach. Liczyłbym na pewną krytykę.
Zdrowia życzę;
Paradoks

poniedziałek, 12 marca 2012

III. Inna liryka (P)

Mam dwadzieścia pięć lat i życie połamane jak patyk.
Co spojrzę wstecz, okropna czarna plama.
Co spojrzę przed się, twardy, zimny głaz.
Czułem powołanie w życiu swoim na księdza, albo na żołnierza.
i poznałem, poznałem, że ni ten ani tamten
nie ma już, czego bronić.
Byłem Faustem i byłem Prometeuszem,
porównywałem pyłek wiedzy,
z wszechświatową górą tajemnicy.
I wydzierałem ogień niebu,
aby go nieść swoim braciom.
I ten ogień okazał się robaczkiem świętojańskim,
który świeci nie oświecając i pali się nie rozpalając.
A serce moje, które opłukiwało całą ziemię
szukając nieznajomej i nie znalazło jej.
Porwawszy gołębice wylało świętą
niewinną krew - narzędziem ułomnienia,
które nawet o pomstę wołać nie może.
A kiedym przyzywał do boju
wszystkie legiony żywych
pod hasłem, "kto w Boga wierzy",
poznałem wówczas
przy oślepiającym świetle prawdy,
że w głębi ochnistrantku wszechżycia leży zbrodnia
i ostatni sztandar swój spalić muszę.
Tak więc jestem teraz żywy bez życia,
tęskny bez tęsknoty i błądzący bez błędu.
Okręt mój nie mając kompasu ani steru, płynie w nieznaną dal.
Wiec niech się wypełni miara mojej pustyni.
Porzucę ten świat, którego intrygi nie są dość zabawne,
ani cierpienia dość małe, aby utrzymać swe łzy.
Zamknę się w pięknym książęcym grobie moich przodków.
A może, może odkryje nowy świat swojej duszy,
którego przeczucie zjawia mi się z nieodpartą siłą,
ową metafizyczną stroną duszy,
którą widzę we snach swoich, a zapominam na jawie.
I tak może mi się uda zwiedzić drugą połowę księżyca,
wiecznie zakrytą dla ziemskiej świadomości.
Oto jest dzień jasny, słoneczny, ale cóż to znaczy,
moja dusza ma swoje własne światło,
i swoje własne od słońca niezależne ciemności.
Pójdźmy stąd, bo dla tego, który mierzył kulą we własne serce,
nie ma ani dziś, ani jutro, ani tu, ani tam.
Tylko niezmierzone królestwa myśli
zamknięte w łupinie orzecha.

Fragment powieści Tadeusza Micińskiego (Mene Mene Thekel Upharisim...) 
zawarty w utworze Delirium Tremens


(od 3:45)
Tylko tyle. Dla mnie: "aż tyle".
Szykuje się kolejny tekst, poniekąd na życzenie.
Rudzielcu, ogarnij się, poproszę.

Paradoks.

czwartek, 1 marca 2012

II. W autobusie się nie śpi (P)

   Nie ma to jak powrót z imprezy nad ranem. Zaczyna już świtać, lecz po ulicach wloką się jeszcze jedynie nocne autobusy. Właśnie jeden stary, pordzewiały Ikarus wtoczył się na przystanek. "Oby bliżej domu." pomyślała Aga i wsiadła do pustego autobusu, zajęła miejsce na kanapie z tyłu. Autobus ruszył, a miarowe skrzypienie wpłynęło relaksująco na dziewczynę. Przymknęła oczy i po niedługiej chwili odpłynęła w sen.
   Ocknęła się dopiero po godzinie i od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. Musiała przymrużyć oczy, bo tuż nad jej głową świeciła wielka lampa, niczym te nad stołami operacyjnymi. Chciała zasłonić twarz ręką, ale zdała sobie sprawę, że oba nadgarstki, podobnie jak i nogi, miała przykute do kamiennego blatu, na którym leżała. Była przerażona, nic nie pamiętała, a wylądowała w jakiejś chorej scenerii. Zaczęła krzyczeć. Darła się, aż rozbolało ja gardło i zdarła sobie głos. Chrypiała jedynie, zalewając się potokami łez. Nikt jej nie torturował, nie dotykał. Leżała sama skąpana w świetle, w ciszy i skrępowana na twardym stole. To wystarczyło, powodując u niej paniczny strach. Wrzasnęła ponownie, ostatkiem sił. Poczuła stróżkę ciepłego moczu spływającą wzdłuż jej nogawki. Zemdlała, poddała się panicznemu lękowi.
   Odzyskała świadomość. Nie wiedziała ile czasu minęło, czuła jedynie odrętwienie całego ciała. Jaskrawe światło dalej ją oślepiało, sprawiając jej ostry ból. Zdołała jednak dostrzec założone wkłucie na ramieniu. Do igły była przyczepiona kroplówka, a przynajmniej coś do niej łudząco podobnego, bo zawartość torebki miała błękitną barwę. Chciała natychmiast wyrwać z siebie dojście, lecz więzy trzymały wystarczająco mocno. Szarpnęła się raz i drugi, lecz sprawiała sobie tylko więcej bólu, raniąc i obcierając nadgarstki. Było już jej jednak wszystko obojętne, więc szarpała się bez przerwy. Bez przerwy do momentu, gdy poczuła, że z otarć ciekną strumyczki krwi. Na skórze utworzyły się bąble, a naskórek wyglądał niczym po oparzeniu. Aga jęknęła głośno, lecz z jej obolałego od płaczu gardła wydobył się jedynie szorstki skrzek. Ponownie odleciała w nieświadomość.
   Tym razem do świata realnego przywołał ją potworny ból nóg. Uniosła głowę i otworzyła gwałtownie oczy, lecz natychmiast je zamknęła, oślepiona blaskiem jej "słońca". Ponownie, lecz tym razem dużo bardziej ostrożniej i powoli, rozchyliła powieki i przebiegła spojrzeniem po nogach. To co zobaczyła, przyprawiło ją o dreszcze. Prawa noga, a właściwie to co z niej zostało, a było tego niewiele, znajdowała się w podłużnym szklanym pojemniku. Wnętrze przeźroczystego pudełka było wypełnione wodą, zabarwioną już przez krew na lekko pomarańczowy kolor, i pływały w niej dziwne ryby, na pierwszy rzut oka przypominające młode węgorze. Co jakiś czas skubały jej nogę, odrywając ostro zakończonymi pyszczkami, spore kawałki jej skóry, mięśni, sprawiając jej tym samym okropny ból. Postrzępione fragmenty nogawki, pływały po powierzchni wody. Dziewczyna z wahaniem przesunęła wzrok na swoją druga nogę. Ta z pozorów wyglądała normalnie. Oczywiście o ile normalnym wyglądem można było to nazwać. Nogawka ucięta wysoko za kolanem, odsłaniała bladą skórę dziewczyny, pokryta drobną siateczką czarnych kreseczek. Ciemne linie układały się w większe koła i zawijasy, a następnie wszystkie zbiegały się na wysokości kolana. W centrum niezwykłego tatuażu, sterczał wbity centralnie w kolano, długi zardzewiały hak. Przez jego główkę, przeciągnięta była stalowa lina, która znikała gdzieś poza zasięgiem wzroku dziewczyny. Ofiara poczuła gwałtowne ugryzienie istoty z pojemnika i odruchowo drgnęła, wywołując lawinę bólu na całym ciele. Ten ból był wybawieniem. Dziewczyna osunęła się ponownie w ciemność.
   Podczas kolejnego powrotu do świadomości, Aga zaczęła błagać o zakończenie jej męczarni. Jej dłonie nabrały chorego, żółtego zabarwienia i wyglądały jak wysuszone łapki kocich mumii. Nadgarstki miała już tak opuchnięte, że nie dostrzegała pętli sznurów, którymi były przywiązane do stołu. Dziewczyna nie patrzyła na swoje ciało. Bała się tego co z nim zrobiono. Leżała, ślepo wpatrując się w halogenową żarówkę, która była jej jedyna towarzyszką w niewoli, mając nadzieję, że chociaż ona się nad nią ulituję i wypali całkowicie jej spojrzenie. Podczas następnego odlotu dziewczyny, z jej brzucha wyciągnięto całe jej jelita i rozwieszono na specjalnym rusztowaniu, podwieszonym do sufitu. W wielu miejscach były powbijane agrafki, zszywki i małe gwoździki, a jeden zwój jelita leżał na podłodze. To właśnie po nim zaczęły się wspinać czerwone mrówki wielkości dorodnej muchy. W krótkim czasie dotarły do otwartej jamy brzusznej dziewczyny i zaczęły wyżerać jej wciąż żywe mięso. Dziewczyna nie miała siły nawet płakać, poddała się całkowicie swojemu losowi, błagając o śmierć. Śmierć, która byłaby wyzwoleniem.
   Nagle Agnieszka poczuła gwałtowne szarpnięcie za ramię. Przygotowała się na ogromną falę bólu, aczkolwiek ta nie nadeszła. Powoli, ostrożnie podniosła powieki. Znowu znajdowała się w autobusie. Wracała do domu, a przed nią stał niski, szpakowaty kanar. To właśnie on ją obudził, aby sprawdzić jej bilet. Dziewczyna jak nowo narodzona, wsunęła mu w dłoń zwitek banknotów i wysiadła na przystanku. Puściła się biegiem do domu, w duchu przysięgając, że już nigdy nie będzie mieszać whisky oraz wina.
    Dopiero podczas kąpieli dostrzegła na lewej nodze dziwne tatuaże i długa bliznę na brzuchu.

Paradoks.

I. Nigdy nie uciekaj z zajęć (P)

     Wchodząc do domu trzasnął głośno drzwiami. Urwał się dzisiaj z części zajęć i myślał, że będzie wcześniej, ale super pociągi się jak zawsze po spóźniały. Zajebisty humor gwarantowany do końca dnia. Zostawił plecak w przedpokoju i ściągnął buty. Znów miałby się nasłuchać, że nic nie pomaga tylko brudzi? Wolał się ogarnąć. Westchnął ciężko i ruszył do pokoju, w którym rzucił się na łóżko i natychmiast zasnął. Nie zauważył, że w przedpokoju stoją buty wszystkich członków rodziny, łącznie z butami rodziców, którzy wyjechali na urlop... 
     Obudził się pod wieczór. Dopiero teraz ściągnął z pleców kurtkę i powiesił ją na oparciu fotela. Włączył muzykę, podkręcając głośność. Plus mieszkania w domu jednorodzinnym - wredne sąsiadki nie każą przyciszać muzyki. Zszedł na dół, aby przygotować sobie coś ciepłego na obiad. Gdy przechodził koło sypialni rodziców, usłyszał dźwięki dochodzące z włączonego telewizora. - Co do cholery? - spytał sam siebie. Dobrze pamiętał, że jego starzy mieli rano pojechać gdzieś nad jezioro. Uchylił drzwi i wszedł do środka, rozglądając się ciekawie. To co zobaczył wywołało w nim mdłości...
     Na puszystym, białym dywanie, który dostali kiedyś rodzice chłopaka, znajdowały się wymalowane czerwone linie. Ich kolor przypominał zaschniętą krew, a wzór odpowiadał wzorowi linii wymalowywanych na jezdni. Krwawa droga prowadziła od drzwi, aż do wielkiego sporego łóżka. Łóżka, które stanowiło jakby centrum mrocznej sceny. Na jego środku leżało zmasakrowane, półnagie ciało ojca chłopaka. Dłonie pozbawiono palców, które odcięte, zostały powbijane w oczodoły. Z obnażonej i rozciętej jamy brzusznej wylewały się wnętrzności. Jelita, wyciągnięte na całą swoją długość, zostały poprzywiązywane do czterech podpór baldachimu, sprawiając, że łóżko wyglądało jak krwawy ring z horroru. Kończyny, z których wystawały, przebijając bladą skórę, połamane kości, ułożone w nieładzie, sugerowały jakoby ciało nieboszczyka było zwykłą szmacianą lalką, którą rozkapryszone dziecko porzuciło w pokoju. Nagle w kieszeni chłopaka odezwał się telefon. Przestraszony i wciąż oszołomiony widokiem sponiewieranego ciała ojca, chłopak drżącą ręką wyciągnął komórkę. Rzucił okiem na ekran i wypuścił aparat na ziemię. Na wyświetlaczu, jako osoba nawiązująca połączenie wyświetlał się kontakt zapisany jako ojciec chłopaka. Młodzian, niewiele myśląc zaczął się wycofywać z pomieszczenia. Ostatnim co zapamiętał, był odgłos pękającej na setki odłamków czaszki i mlaskający odgłos zgniatanego mózgu.
     Rano policja, wezwana na miejsce przez młodszą siostrę chłopaka, odnalazła trzy ciała. Jedno należące do ojca, znajdujące się w sypialni. Drugie, zidentyfikowane jako ciało chłopaka, tylko dzięki tatuażowi na lewym barku, znajdowało się w korytarzu i było pozbawione głowy. Ciemnobrązowa masa, określona jako resztki owej części ciała, była dokładnie rozsmarowana na ścianie. Ostatnie zwłoki, określone jako ciało matki chłopaka, znajdowało się w kuchni. W całej kuchni. Odrąbana głowa, była wsadzona do mikrofalówki i przypominała przypieczonego kurczaka. Ręce wraz z fragmentem torsu kobiety,  siedziały przy stole i uzbrojone w sztućce zdawały się spożywać posiłek. Na talerzu przed nimi znajdowała się jedna ze stóp, drugą znaleziono w garnku, ugotowaną wraz z makaronem. Fragmenty nóg matki chłopaka odkryto dokładnie pozawijane w sreberko w lodówce. Uwagę policji przyciągnęła także ciężka siekiera, która przybijając ciało kota, tkwiła wbita w drzwiach wejściowych.
     Śledztwo po kilku latach zostało umorzone, a siostra chłopaka, otrzymawszy kilka dni po morderstwie wysoki spadek, wyjechała za granicę. Warto dodać, że w raporcie policji pojawiła się notka, że gdyby dziewczyna wróciła do domu dwie godziny wcześniej to prawdopodobnie skończyłaby podobnie jak brat.


Podpisano: Paradoks.
PS. Czytelniku, zostaw jakiś ślad po sobie, poproszę.

Dzień dobry.

Nie wiem. Nic nie wiem.
Nie wiem czemu zaczynam to pisać, nie wiem czy coś z tego wyjdzie.
Nie wiem czy ktoś to przeczyta, nie wiem czy to pisanie ma jakiś sens.

Jednak piszę... Zobaczę jak będzie mi to szło. Miłej lektury.